Przygody Emila ze Smalandii
Uwielbiamy Astrid Lindgren, choć znam jedynie z kilku pozycji które zostały u nas przeczytane od deski do deski. Od pierwszej litery po ostatnią kropkę, z wypiekami na twarzy i wielka ekscytacją co też wydarzy się za chwilkę. Sukcesem tych publikacji z pewnością jest nie tylko, niewątpliwy talent autorki, jej lekkość pióra ale również fakt, że większość z tych sytuacji i przygód miało miejsce naprawdę. Czy to w jej własnej historii, jej przyjaciół lub krewnych. Pięknie ubrane słowa, tętniące życiem, wyjątkowym humorem i beztroską dzieciństwa za jaka tęskni każdy dorosły i jaka się marzy każdemu dziecku. Pipi, Dzieci z Bullerbyn, Dzieci z Ulicy Awanturników to książki które u nas królują wraz z Emilem. Emilem ze Smalandii. Emila czytaliśmy w całości już dwa razy, ale nigdy nie był on nasz. Tylko nasz. Zawsze pożyczony lub wypożyczony. Tym razem mamy go już na zawsze, dzięki Wydawnictwu Nasza Księgarnia, które pokusiło się, ku naszej bezgranicznej radości o wydanie obu części przygód, tego psotnika o wielkim sercu, w cudownej, kolorowej wersji. Ilustracje są oryginalne, kreska którą każdy z nas zna, nie została (dzięki Bogu) zmieniona, tego bym nikomu nie darowała, została jedynie odrobinę podkoloryzowana. Subtelnie, bez przesady, współgrając z tekstem, wiekowością tej lektury i z całościowym klimatem jak jedynie Astrid umie zbudować.
PRZYGODY EMILA ZE SMALANDII - w nowej odsłonie. Wielki format, doskonała czcionka, matowe stronice, jakość i zapach papieru ahhhh... twarda oprawa i lekki kolorycik, uzupełniający jak już pisałam oryginalne ilustracje, to wszystko sprawia, że mamy w dłoniach prawdziwą perełkę.
Ja jestem zachwycona (dzieci bardziej niż ja) i bardzo się cieszę, że mamy własnie tą najnowszą wersją.
Ja jestem zachwycona (dzieci bardziej niż ja) i bardzo się cieszę, że mamy własnie tą najnowszą wersją.
Teraz przedstawię Wam samego Emila, jeśli go nie znacie. To chłopak o złotym sercu, ale przy okazji rozrabiaka jakich mało. W zasadzie chyba drugiego takiego świat nie poznał. Wygląda jak najprawdziwszy aniołek, ale jego pomysły sprawiają, że można osiwnąć w jeden dzień. Emil każdą swoja idee, od razu realizuje i dla niego, myśl to czyn. Nie przejmuje się konsekwencjami, trudnościami, nie myśli o tym co też złego może się wydarzyć. On żyje chwilą, tu i teraz. Dlatego często czuje się niezrozumiany i pokrzywdzony karą za swoje przewinienia, przecież on chciał dobrze, ale wyszło jak zawsze.
Za karę ojciec Emila zamyka go w drewutni, a chłopiec za każdym razem rzeźbi tam jednego drewnianego ludzika. Nie muszę chyba dodawać, że kolekcja jego ludków już jest baaaaardzo pokaźna. Wszak Emil potrafi spłatać kilka figli w jeden dzień.
To rzecz niezwykła, że Emil żył w czasach, które nawet dla mnie są już historyczne, a jednak lektura jest nadal aktualne i na czasie. Nadal bawi, nadal jest rozumiana w lot. Dziecięce przygody i umysły to nie jest kwestia czasów. Samo to że Emil żył w zupełnie innych okolicznościach historycznych i innym kraju sprawia, że lektura staje się fajną lekcją historii oraz słów które określają rzeczy będące przeważnie jedynie w posiadaniu skansenów.
Jak to jest z tym Emilem? Emil wcale nie jest dzieckiem złośliwym, krnąbrnym czy złym. To co przeważnie prowadzi do wielkiej katastrofy, nie jest wcale złe w zamierzeniu. Piętrzące się zbiegi okoliczności, niezbyt dobre decyzje, mylne wybory, przypadkowe wydarzenia sypiące się niczym domino, prowadzą w efekcie do nieciekawego dla Emila końcowego efektu. Ale chłopiec naprawdę ma dobre intencje, lubi psocić ale dla zabawy, a tak w rzeczywistości chce być pomocny i uczynny. Książka pozwala nam nie tylko obserwować wydarzenia z boku ale również wniknąć w myśli każdego z bohaterów i dzięki temu głęboko wejść w rodzinne relacje i prawdziwe powody kierujące Emilem i jego rodzicami.
Mama Emila jest prawdziwym aniołem, kobietą o stalowych nerwach, wierzącą w dobroć i brak złych skłonności u swojego dziecka, mimo, że efekty jego działań są często opłakane w skutkach. Ona po prostu, jak każda matka wie, że chciał dobrze a skutki okazały się zupełnie odwrotne.
Emila nie sposób nie polubić, jest tak cudowny i taki prostolinijny.
Kiedy zobaczył na spodzie w wazie resztkę swojego ukochanego rosołu, cóż mógł innego zrobić jak nie wsadzić do wnętrza wazy głowę i dopić zupę do cna. Cóż, że potem trzeba było jechać wozem do lekarza a Emil kłaniając się doktorowi głęboko o kant biurka zbił wazę i trzeb było wracać.
W dodatku to jeszcze nie koniec rozdziału, bo w połowie drogi okazało się, że trzeba jechać do lekarza z powrotem. Płacz ze śmiechu często towarzyszy tej lekturze, potrafi ona wywołać uśmiech nawet w ponury deszczowy dzień.
Astrid, przygody Emila i ich klimat jest wyjątkowy i uzależniający.
Naprawdę ciężko się rozstać z Emilem. Pocieszający jest za to fakt, że książka jest grubaśna a przygód jest tu ogrom.
PRZYGODY EMILA ZE SMALANDII - KLIK
0 komentarze
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.